22 listopada 2018

Historia pewnego kota - obie strony.

  Mały kot. Miałem mamę i tatę, ale mnie zostawili tu. To mili ludzie, dają mi jeść i mam przyjaciela kociego. Miałem, ale mnie dali do innych ludzi! 
  Byłem niegrzecznym kotkiem? Tu jest też fajnie, ale nie mam z kim się bawić. Jest miła pani, mówi o sobie, że jest moją nową mamą. Fajnie jest mieć mamę! Mama często płacze, ale to nie ważne. Jestem przy niej i będę ją pocieszał!
  Mama robi mi zabawki! Tak fajnie się nimi bawi! Mówi o nich guziczki i wstążki. Lubię guziczki i wstążki! 
  Mama jest dobrą mamą, dała mi smakołyk dzisiaj i posprzątała, tam gdzie robię fuj.
  Mama często znika w ciągu dnia, ale wraca zawsze. Lubię, gdy podchodzi do mnie, gdy leżę na kocyku i całuje mnie w głowę. Zawsze mówi, że mnie kocha. Ja nie wiem co to, ale chcę być zawsze przy niej. To znaczy "kocha"? Jak tak, to też ją kocham.
  Mama była dzisiaj zła, bo gdy wróciła okrzyczała mnie i dała mi klapsa. Uciekłem i schowałem się pod łóżkiem. Minęło jej szybko, więc obejrzeliśmy skaczące ludziki na ekranie. Mama lubi mnie wtedy głaskać, więc z nią oglądam to, choć to takie dziwne rzeczy, te, które mają ludzie.
  Mama często pije herbatę i pyta innych, czy oni też się napiją. Lubię herbatę, jest dobra.
  Dzisiaj mamę skaleczyłem. Płakała, ale nie okrzyczała mnie. Powiedziała, że więcej mam tak nie skakać. Zraniłem mamę, ale nie chciałem, a mi wybaczyła. Mama jest kochana.
  Mama znowu płacze. To przez złego człowieka, który przychodzi i krzyczy. Leżała na naszym łóżku. Położyłem się i zacząłem mruczeć. "Nie płacz mamo, nie płacz, jestem obok ciebie." Bardzo kocham moją mamę.
  Mama krzyczała, ale nie na mnie. Na złego pana. Zły pan poszedł, a mama usiadła i głaskała mnie. Mama nie jest jedynym w domu. Jest jeszcze pani, co daje mi smakołyki rano. Siadam na krzesło, ona się uśmiecha i daje mi dobre rzeczy.
  Mama wychodzi pod wieczór i budzi mnie na następny dzień, mówiąc "Kocham cię, kochanie moje malutkie słodziutkie." Mamy to dziwne istoty. W ogóle ludzie! Ale ja też ją kocham, mimo, że jest dziwna.
  Tego dnia mnie bolała łapka. Mama się mną zajęła. Pocałowała łapkę i pozwoliła mi bawić się dalej. Moja mama jest uzdrowicielką!
  Mama wyjechała, tęsknie za nią. Czasem miauczę, szukając jej, ale jej nie ma! 
  Mama wróciła z kimś, o kim mówiła "To twoja ciocia." Ciocia była jakiś czas z nami. To ona odnalazła mi mamę.
  Mama pakowała rzeczy, pani co daje jedzenie była smutna. Co mama robi? Pakowała też moje jedzenie, piasek, który wysypywałem. Dała mnie do koszyczka, nie lubię koszyczka, ale lubię podróże. Jechaliśmy w wielkim strasznym metalowym czymś, ale mama była, więc było dobrze. Tak długo, jak mama jest to jest dobrze.
  Mama zabrała mnie do pana, o którym mówiła "weterynarz". Nie wiem kim jest, ale fajnie głaszczę. Myślę, że go polubię, mimo, że dał mi nie dobrą rzecz! Mówił o tym "tabletka", nie wiem czy lubię to jedzenie, raczej nie. 
  Mama znów mnie tu przywiozła, na coś co mówiła "kastracja". Było dziwnie, chciałem wstać, ale łapki nie chciały. Położyłem się i spałem. Później bolało, ale mama mnie głaskała i nazwała "dzielnym synkiem", mama się uśmiechała, więc ja też byłem szczęśliwy.
  Mama wychodziła znowu, ale wracała wcześniej. Tuliła mnie i inne koty. Inne koty były fajne, mimo że najpierw się nie lubiliśmy. Tak długo, jak nie kradną mi mamy jest dobrze.
  Mama płakała którejś nocy mocno, ale ciocia ją pocieszyła. I tak w nocy do niej poszedłem spać. Nie lubię, gdy płacze.
  Lubię fotel, ciocia mnie zawsze z niego zgania, ale fotel jest mój. Idę spać do mamy.
  Bolały mnie oczki, więc mama zabrała mnie do pana weterynarza. Dał mi coś paskudnego, mamie coś mówił, ale nie słuchałem.
  Mama była szczęśliwa. Tuliła mnie, gdy nie chciałem, ale było dobrze, bo się uśmiechała. Poszedłem jeść, bo chyba rozbawiło ją to, że mam na nią "złości". Nie wiem, czym jest "złości", ale niech nie tyka mnie po brzuchu.
  Mama i ciocia oglądały coś razem, a ja bawiłem się z innymi kotami. Są moimi przyjaciółmi.
  Bardzo mnie boli, ale nie wiem, jak powiedzieć mamie. Mama się martwi. Zabrała mnie do weterynarza, ale była pani. Ona też mi pomogła i dała coś kującego! Było już lepiej. Będę silny, mamo, ale nie chce jeść.
  Mama się martwi.
  Mamo, już jest dobrze! Jem! Bawię się! Piję! Jest dobrze, mamo, tak długo jak tu jesteś!
  Mama śpi, ja też chcę spać... Ale nie mogę. Więc leżę. Mama mnie przytuliła, pogłaskała. Później owinęła w kocyk, dała do koszyczka i poszliśmy na mróz. Było zimno w tym listopadzie słynnym, o którym mówi się w domu. Mama mówi, że kocha śnieg bo jest puszysty i biały. Ciocia też go lubi. Może da mi coś, jak wrócimy?
  Mama płakała w blaszanym czymś. Było mi gorzej, bo mamie było źle. Nikt inny nie widział i nie czuł jej bólu. Znowu senność.
  Mama obudziła mnie u pani weterynarz. Dała mi coś na łapce, bolało to. Nie lubię tego, ale jestem zbyt śpiący, aby powiedzieć mamie, aby to zabrała. 
  Czekaliśmy na ciocie, jak mi powiedziała mama. Poszliśmy do innej pani weterynarz, mama wtedy krwawiła na ręce, ale nie widziała tego... Biedna mama. Pani mnie zabrała i oddała mamie... Mamo, ja chyba nie dam rady już...
   Mama była zła, ciocia też. Cieszyłem się, że widzę ciocię, ale nie mogłem podnieść główki, gdy poprosiła. Zbyt ciężko.
   Wróciliśmy do pani weterynarz od oczek. Dała mi coś, po czym poczułem się lepiej, ale mama nadal się bała. Mi było coraz zimniej, coraz gorzej, gdy jechaliśmy.
   Mama... Chcę jej ręki... chcę jej głaskania... Otwórz to mamo! 
Otworzyła.
Położyła rękę przy mnie.
Tak ciepła jest ręka mamy...
Mamo... Znowu nie umiem znaleźć słów, żeby powiedzieć, że cię kocham... Tak po twojemu... Ale ty chyba to wiesz...?
Mama wie... mama na pewno wie... MUSI wiedzieć, bo jest mamą.
Było mi źle i bolało... ale teraz już jest dobrze, ale mama krzyczy... krzyczy "Ali!". Nie teraz mamo... chcę spać, mamo... Też cię kocham, mamo... kocham moją mamę.


  Szarawo biały kot był podrzutkiem. "Zdechnie, więc możesz go zatrzymać." - to były słowa, jakie usłyszałam od mojej matki, gdy przyniosłam go do domu od znajomej.
  Mieszkałam wtedy na wsi. Był z początku nieśmiały, ale po jakimś czasie się oswoił, jak to mały kociak! Zaczął się bawić, rozrabiać, rozczulać niekiedy - normalne u zwierzaka, prawda?
  Kociątko uwielbiało pchać się pod kołdrę i zasypiać przy moim biodrze. Jego cichutkie mruczenie utulało mnie do snu, jego obecność uspokajała nieraz moje emocje, łzy nie były przy nim tak słone, gdy patrzyłam na jego bystre, ciekawe świata oczka.
  Był dla mnie, jak przyjaciel, można powiedzieć syn. Kochałam moje małe, słodkie, kochane słoneczko. 
  Nosił dumne imię Aladyna, skracałam go do Ali i tak reagował. Lubił układać się w moich nogach, gdy piłam herbatę i oglądałam film. Czasem oboje siadaliśmy i wpatrywaliśmy się w ekran, oglądając jakiś serial. Jego ulubionym chyba był "Lucyfer", bo gdy słyszał muzykę początkową, przybiegał. 
  Podczas jednej z zabaw. Biegania z kąta w kąt wbiegł mi na łóżko, od strony z której spałam. Około miesiąca miałam twarz poharataną od pazurów, bo tak skoczył. Zagoiło się, teraz nie ma śladu. 
  Kolejny raz podczas zabaw miał własny pazurek w poduszce. Obyło się bez weterynarza, przemyłam wodą, wyciągnęłam pensetą, zakleiłam plasterkiem. Po dwóch tygodniach nie było śladu, zagoiło się. Wrócił do wiecznego wesołego kotka.
  W czasie, gdy partner mojej matki przychodził, on był przy mnie, układając się na moich kolanach. Głaskałam go i przytulałam do siebie, a on skutecznie odwracał moją uwagę.
  Był moim małym skarbem. Miał też cechę wspólną ze mną - ogromny apetyt. Towarzyszył mi w kuchni, licząc na smakołyki, gdy robiłam sobie tosty czy podjadałam parówki z lodówki nocnymi porami.
  W świetle księżyca siadając na parapecie przy oknie, odczuwając nocną melancholię miałam go przy biodrze.
  Gdy w ciągu dnia wracałam słuchałam ze śmiechem matki, która w kiepsko udawanej złości opowiadała mi, jaki jest niedobry. Zrzucając doniczki z parapetu, czy wskakując na krzesło w kuchni, gdy przygotowywała obiad.
  Około wakacji pojechałam do mojej najlepszej przyjaciółki. Przeprowadziłam się do niej wraz z moim kociakiem. Wtedy zyskał też dwójkę swoich kocich kamratów i pierwszych przyjaciół, miał kompanów do zabawy, a mimo początkowych niechęci z obu stron udało im się zaprzyjaźnić.
  Młody kociak przetrwał kastrację pod koniec sierpnia. Wyleczono u niego świerzba. Odpchlono. Kocurek był podwórkowy, a przejście na miejskie życie wymagało tego. Chore oczy - wyleczone.
  Problemy zaczęły się przy białych wymocinach. Białe, jak się później dowiedziałam była to ślina. Wyleczono. W sobotę normalnie jadł. Niedzielę przetrwał także pijąc wodę i jedząc. Poniedziałek bawił się z kocimi przyjaciółmi. 
We wtorek był ospały.

Myślałam, że jest po prostu zmęczony.
Na następny dzień, o godzinie 11 zaczął się zataczać.
O 15 poszłam do weterynarza. Podała antybiotyk, przeciwbólowe leki, chciała pobrać krew, ale nie było można. Wenflon miał założony, wysłała na prześwietlenie klatki piersiowej. Było źle. W klinice zrobiono mu prześwietlenie, Zuza - moja przyjaciółka, wyszła wcześniej z pracy, aby być przy nim i mnie. Zrobiono rentgen, pożegnano nas słowami "Nie chcę mieszać w pracy lekarza prowadzącego". Było gorzej. Godzina drogi na mrozie. Otrzymał kroplówkę. Było lepiej. Ożywił się. Pojechałyśmy tramwajem po samochód. Miauczał, miauczał. Włożyłam rękę do koszyka, aby go uspokoić. Poleciała mu ślina z pyska. 
 "Shhh, będzie dobrze. Jestem tu! Nic ci nie będzie." - Próbowałam go uspokoić. Poleciało więcej śliny, po chwili... nie oddychał. Spojrzałam na niego. 
Nie żył. 
Panika. 
Płacz. 
Krzyk. 
Rozpacz. 
I znów. 
Płacz. 
Krzyk.
Płacz. 
Krzyk. 
Krzyk. 
Odrzucenie.
Leżał w koszyczku, na parkingu wyszłam ochłonąć. Rozpłakałam się kolejny raz. Wyciągnęłam go z transportera. Przytuliłam, krzycząc i płacząc. Lament. To był lament. W drodze do domu cicho płakałam, mówiąc 
"A-a... a-a... Li... Ali..."
Znowu płacz. Znowu płacz. Znowu krzyk. I kolejny. 

    Stan mojego kota pogorszył się gwałtownie. Umarł w dniu dzisiejszym, około godziny 19. 
W związku z tym nie potrafię sobie... wielu rzeczy poukładać.
Strata zwierzaka, który był obok ciebie przez wiele miesięcy, dni, godzin bywa bolesna. Ten, kto to przeżył na pewno wie, o czym mówię.
Ali był przy mnie od października roku 2017, miał zaledwie rok. Przyczyna zgonu nie została oficjalnie potwierdzona, zmarł w drodze do kliniki, gdzie miało zostać podjęte leczenie właściwe. Po prześwietleniu, wróciłam z nim do pani weterynarz, która podała mu kroplówkę. Później jechałam z przyjaciółką do kliniki, gdzie miał zostać leczony. Niestety, nie dożył nawet początku drogi. Ledwie opuściłyśmy parking, a on... miauczał, poleciała mu ślina z pyska, przestał oddychać. Zmarł w koszyczku na moich kolanach, trzymałam rękę na jego pyszczku.
Teraz nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam taki smutek, jak w tamtym momencie. 
Weterynarz prowadząca podejrzewała wadę wrodzoną, ale już po fakcie. 
Mój kochany, ledwie roczny kot umarł, a ja nie potrafię chwilowo wyobrazić sobie zaśnięcia bez pogłaskania i pocałowania jego miękkiego futerka.
  Moi drodzy czytelnicy. Jeśli macie w domu zwierzę... Nigdy nie ignorujcie jego zachowania, nigdy nie myślcie "samo przejdzie". Wizyta czasem wiele kosztuje, ale strata członka rodziny czasem bardziej.
  Ali nie był moim pierwszym kotem, ale pierwszym, który umarł mi na rękach. Proszę was, uczulam, abyście nie musieli przejść przez to, co napisałam powyżej. Nie jestem psychologiem zwierzęcym, aby wiedzieć, jak zwierzaki reagują, co myślą... Napisałam to, bo czuję, że po tym będę mogła się choć trochę pogodzić z jego stratą.
  Alisiu, mój mały Aladynie. Gdziekolwiek jest zwierzęce niebo, mam nadzieję, że tam jesteś bezpieczny, szczęśliwy i masz tyle kociego jedzonka, ile sobie tylko wymarzysz. I mam nadzieję... że kiedyś jeszcze cię zobaczę. 
  Na zawsze w moim sercu będziesz ty, mój mały koteczku.


2 komentarze:

  1. O nie! Wielka szkoda kotka, tym bardziej, że pisałaś o poprawie :( 4 lata temu umarła mi psinka, którą miałam 14 lat. W tym przypadku nie byłam aż tak zdruzgotana, bo po prostu zasnęła i już się nie obudziła. Byłam bardziej załamana gdy zdechł Franek mój kogut. On akurat zaraził się jakąś chorobą od kurczaków, które wtedy kupiliśmy.
    Z czasem będzie lepiej. Ja nie mam żadnego Franka 2.0 (strasznie trudno jest oswoić koguta), ale mam inne psy, a one bardzo pomagają w takich sytuacjach. Może będziesz mieć Alladyna 2.0, który wspomoże cię w trudnych chwilach.
    Życzę pogody ducha :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje, ale na razie nie wiem, czy jestem gotowa na nowego zwierzaka
      Myślę, że poczekam z dobry rok na podjęcie decyzji o kolejnym zwierzaku
      Ogromnie współczuje ci straty koguta i psinki, to bardzo bolesne, gdy tracimy kogoś bliskiego. Szczególnie, że zwierzę nie wie czemu cierpi
      Bardzo dziękuje jeszcze raz
      Do moich urodzin chcę się "ogarnąć", ale na razie to graniczy z cudem, więc najpewniej kolejne rozdziały pojawią się 18. grudnia :)

      Usuń